piątek, 15 maja 2015

Miami dzień pierwszy

Po chłodach hali przylotów powietrze Miami przypominało gęstą zupę. Mieszające się zapachy rozgrzanego asfaltu i różnych rozkładających się substancji organicznych przywołały mi z pamięci Bangkok i Kuala Lumpur. Podobnie mocno operujące słońce przesłonięte jedynie cienką warstewką cirrostratusów. 
Droga z lotniska biegnie autostradą częściowo wspinającą się na palach nawet do trzeciego poziomu.  Wielopoziomowe skrzyżowania są chyba tutaj dość częste. Solidne betonowe konstrukcje wijące się niczym ślimaki szybko zabierają nas na miejsce. 





Moi przyjaciele (Annika i Mike) mieszkają w jednym z wysokich bloków mieszkalnych w centrum finansowym miasta. Widok z balkonu na dwudziestym piętrze ukazuje jasny błękit oceanu i szereg wieżowców wyrastających zaraz przy krawędzi morza. Świeża bryza z oceanu chłodzi nasze twarze przyjemnie pachnąc morzem i solą. 
Prawie każdy z bloków mieszkalnych ma otwarty basen przy którym rosną palmy.  Najczęściej na dachu garaży lub na szczycie części mieszkalnej.  Niestety nasz basen jest w remoncie, z wylegiwania się w wodzie nici. Umawiamy się na następny dzień na wizytę w South Beach, czyli najbardziej znanej plaży Miami.



Wieczorem w sobotę jedziemy do dzielnicy pełnej galerii (DESIGN district), które raz w miesiącu otwierają sie na tłumy, mam szczęście, to dzisiaj. Wszędzie pojawiają się food trucki i masy spacerujących ludzi tworzą klimat festiwalowy. Obok czujna policja błyska kolorowymi światłami a troje policjantów stojąc obok wozu śmiejąc się dyskutuje po hiszpańsku.


Hiszpański jest tutaj częściej używany niż angielski. Na ulicy, w sklepie czy restauracji wszędzie słychać charakterystyczny zaśpiew.
Sztuka prezentowana w odwiedzanych przez nas galeriach jest na bardzo zróżnicowanym poziomie. Kilka razy ręce mi mocno opadają kiedy widzę badziewne obrazy wycenione na kilkanaście tysięcy dolarów. Może to jest jakiś pomysł tworzyć błyszczące brzydactwa i sprzedawać je za ciężkie pieniądze w USA? :)




Po jakimś czasie zgłodnieliśmy więc udaliśmy sie na podbój foodtrucków.  Na początku frytki w zielonej salsie. Potem żeberka :) mniam. Na koniec popiliśmy wszystko szklaneczką dobrego ciemnego piwa. Wróciliśmy taksówką do domu (Uber rulez) i tak zakończył się pierwszy dzień w Miami.






2 komentarze:

  1. Super :) Tylko zjdęcia malutkie a nie mogę ich powiększyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. 58 year-old Structural Engineer Adella Hucks, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like Doppelganger and Hunting. Took a trip to Works of Antoni Gaudí and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. Wiecej informacji

    OdpowiedzUsuń