wtorek, 12 maja 2015

Lot przez Atlantyk

Lot Dreamlinerem nie różnił się specjalnie od innego lotu. Może tylko było całkiem wygodnie i zaskakująco dużo było miejsca na nogi. Poza tym z ciekawych rzeczy gniazdo USB, pozwalające ładować urządzenia mobilne. 

Do jedzenia dostałem kurczaka z ryżem po azjatycku (całkiem ok) i kawę. Przed lądowaniem dostaliśmy jeszcze bułeczki, dżemik i serek. 

Moje miejsce przypadło na sam środek samolotu, obok mnie siedział Belg i Amerykanin jednak przez osobiste urządzenia rozrywki (ekranik z filmami) każdy z nich zatopiony był w oglądanie lub spanie. Po emocjach związanych ze zmianą lotniska, także chciałem zatopić sie we własnym sosie i nie byłem zbyt gadatliwy. Lecimy.

Po przylocie, niekończącymi się korytarzami, używając ruchomych poziomych chodników, pierwsze kroki kieruje w stronę odprawy paszportowej. Na szczęście kolejka nie jest długa, a system rozprowadzania ludzi bardzo sprawny i nikt nie stoi w kilometrowym ogonku. 

- jaki jest cel Pana wizyty? Gdzie Pan będzie mieszkał? Skąd Pan zna tych ludzi? Jaki jest ich zawód, jaki Pana zawód? Ile ma Pan dolarów? Jak długo zostaje Pan w USA? Seria pytań niczym z karabinu zmusza mnie do szybkiej odpowiedzi. 
- Cztery palce prawej ręki, prawy kciuk, cztery palce lewej ręki, lewy kciuk. Po chwili moje odciski zostają przeskanowane i zweryfikowane z tymi, które zostawiłem w ambasadzie.
Można iść. Kolejne korytarze. Odbiór bagażu.  Chwile stoję obserwując krążące walizki na metalowym ślimaku. Nie widać mojego plecaka. Wtem spostrzegam człowieka zdejmującego walizki w dużą grupę. Idę sprawdzić. Jest. Mój plecak odpoczywa po 9,5 h lotu. Zarzucam go na plecy, mały plecak na przód i można kierować sie do wyjścia.
Jeszcze tylko oddać deklaracje celną i opuszczam strefę zamkniętą. Po chwili znajduje mnie Annika, Mike czeka w aucie, przywitania, zrzucenie bagażu i jedziemy do city Miami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz