piątek, 19 czerwca 2015

Jurassic Drumheller

Pewnej soboty, już jakiś czas temu, wybrałem się pożyczoną od Piotra Toyotką na poszukiwanie zagidnionych dinozaurów.
Droga biegła przez równiny prerii, na których nie zatrzymywałem się zbytnio (nie było zbytnio po co). Pola jeszcze bure, mało zieleni, dopiero był początek wiosny.
Ciekawe są tutaj drogi. Żadko kiedy jest jakaś droga biegnąca „na skos”. Najwięcej dróg biegnie z pólnocy na południe i ze wschodu na zachód. Proste do znudzenia, krzyżujące się równiutko pod kontem prostym. Biegną kilometrami przez pustkowia pól i pastwisk. Gdzieniegdzie tylko pokazując zgrupowania bydynków miejscowych farmerów.
Bardzo łatwo można poznać czy farma jest stara czy zbudowana przed kilkoma laty. Wystarczy spojrzeć na wielkość drzew przy farmie. Jak stare i potężne możemy mieć pewność, że mieszka tam kilka pokoleń farmerów. Poza siedliskami ludzkimi ciężko napotkać większą roślinność. Wszystko wyżarły krowy lub zaorali farmerzy.


Wracając do Dinozaurów – odwiedziłem królewskie muzeum Royal Tyrrell Museum of Palaeontology.

Zdjęcia z muzeum i najbliższego kanionu, gdzie m.in. znajdowano skamieliny.













Muzeum robi naprawdę dobre wrażenie. Jest zrobione z rozmachem i pomysłem. Dlatego też, krótko po otworzeniu dostało przydomek Królewskie (Royal).
Gdy obejrzałem muzeum odwiedziłem jeszcze samo centrum miasta i natrafiłem na wystawę starych samochodów. Cóż, załapałem się na końcówkę imprezy, ale sztuki, które widziałem były naprawdę fantastyczne :)













Po drodze natrafił mi się jeszcze jeden kanionik do obejrzenia. Trochę o innych kolorach, ale też śmiesznie zapadający się w krajobrazie prerii.





piątek, 5 czerwca 2015

Pierwsze spotkanie z Canadian Rockies

W pierwszą niedzielę po przyjeździe do Calgary, Ania i Piotrek zabrali mnie na burgery do swojego znajomego Joela, który pracuje razem z Piotrkiem.
Dzięki temu mogłem zobaczyć inne osiedle mieszkaniowe Calgary, trochę nowsze od tego gdzie mieszkamy. Nowo budowane domy, w większości białe, od frontu przyozdobione były drzewami owocowymi (nie ustaliłem jednak gatunku) i przyznam szczerze bardzo ładnie się prezentowały.
Ciekawa rzecz, nie wiem czy to na skutek jeszcze wtedy tochę chłodnej pogody, czy po prostu tak tutaj jest, ale mimo, iż drzewa miały pełno kwiatów nie zaobserwowałem ani jednej pszczoły czy choćby trzmiela. Chyba informacje o umieraniu pszczół są tutaj bardziej prawdziwe niż w Polsce.
Będę obserwował otoczenie w cieplejszych dniach i dam Wam jeszcze znać, ale ogólne wrażenie jest raczej mroczne. Szczególnie jak przypomnę sobie pełne pszczół polskie sady.




Po lunchu pojechaliśmy na wycieczkę zapoznawczą z kanadyjskimi Górami Skalistymi.
Był ładny dzień, lecz im bliżej zbliżaliśmy się do formacji górskich chmury coraz bardziej przykrywały szczyty.
Fajnie jest jechać po równinie prerii i z daleka przyglądać się zbliżającemu łańcuchowi górskiemu.
Jest to typowy klimat z filmów westernowych jak dla mnie i musicie przyznać, że ładnie wygląda. :)

Jeden ze spacerów był wokół tego jeziorka, było jednak wietrznie i zimno, aby w pełni rozkoszować się widokami wokół. Był to pierwszy weekend sezonu campingowego, gdyż tutaj sezon rozpoczyna się razem ze świętem królowej Victorii, które miało być w poniedziałek, i wszystkie miejsca campingowe były pozajmowane przez żądnych przygód kanadyjczyków w wielkich wozach i z ogromnymi przyczepami całych domów na kółkach. Wokół miejsc ogniskowych krzątał się inny tłumek – krzykliwi hindusi i muzułmanie pieczący kebaby na rożnach, drażniąc tym samym nasze żołądki.
Co ciekawa wyglądało to tak, jakby przyjeżdżali całymi rodzinnymi klanami, w kilka samochodów, na jedno miejsce. Nie przeszkadzała im nawet niezbyt przyjazna aura. Cóż, początek sezonu!




W poniedziałek, jako że było święto królowej i był dzień wolny od pracy, korzystając z dużo lepszej pogody pojechaliśmy na nieco dłuży wypad. 
Na początek pojechaliśmy na drogą na zachód. Od razu było widać różnice między dniem poprzednim. 



Droga nr 1 Kanady, biegnąca ze wschodniego na zachodnie wybrzeże.



Pierwszymi formami górzystymi, które napotkaliśmy były formy polodowcowe - drumliny. :) Potem już były prawdziwe góry! :)






Tak wyglądała mapka naszego wypadu, przy czym należy zauważyć, że około połowa, była po drodze szutrowej, czasem bardzo wąskiej (na początku) do osiągającej szerokość autostrady.
Cześć drogi biegła wzdłuż sztucznego jeziora, które powstało poprzez wyrąbanie drzew z dolnej części doliny i założenie zapory. Dzięki temu można lepiej kontrolować ogromną ilość wody spływającą z gór. W ostatnich latach powódź sprawiła w prowincji sporo kłopotów wychodząc z koryt rzecznych i zalewając ogromne tereny, niszcząc przy okazji wiele domów.















To był piękny dzień i nabrałem apetytu na dłuższe wycieczki górskie. Cóż, sezon jeszcze przede mną i okazji mam nadzieję nie zabraknie.