niedziela, 17 maja 2015

Miami dzień drugi

Spałem przy przeszklonych drzwiach balkonowych dzięki czemu obudził mnie wschód słońca nad Miami. Szósta rano. Hm... Gospodarze śpią, więc nalewam sobie szklankę soku pomarańczowego i siadam na balkonie. Jest przyjemnie. Ciepło, ale jeszcze nie upalnie.
Jestem zdumiony ilością ptaków, które głośno dają znać o sobie razem ze świtem.
Słońce szybko wstaje a z nim budzi się centrum Miami. Piszę bloga, piję sok i napajam się widokiem. Lubię morze i szeroki horyzont, który mam przed sobą.

Kiedy Annika i Mike wstają jemy śniadanie i ustalamy plan dnia. Annika uczy się do egzaminu a Mike musi chwilę popracować, więc wychodzę na spacer, aby im nie przeszkadzać. Umawiamy się, że koło południa pojedziemy na plażę Miami, South Beach.


Idę w stronę Little Havana, miejsca, gdzie mieszka duża społeczność pochodząca z Kuby i swoją obecność akcentuje restauracjami i kawiarniami w wyspowym stylu.
Na ulicach widzę mało przechodniów – może jest za wcześnie, a może jak sugerowała poźniej Annika, większość mieszkańców Miami porusza się samochodami. Nieważne jaka marka i rocznik, ważne, aby działała klimatyzacja. W sklepach i na ulicach w zasadzie nie słyszy się języka angielskiego. Upał się powiększa i zaczynam szybko rozumieć dlaczego prawie nikt nie chodzi na piechotę.

Po powrocie ze spaceru zebraliśmy rzeczy plażowe i udaliśmy się samochodem w stronę plaży. Droga zajęła nam ok 20 min, jednak nie ma w zasadzie szans zaparkować przy samej plaży, która wprawdzie ciągnie się na kilka kilometrów, jednak każdy odcinek jest mocno oblegany.
Plaża jest szeroka o jasnym drobnym piasku. Woda w morzu (a właściwie oceanie) jest ciepła, nawet bardzo ciepła. Po rozłożeniu rzeczy już po chwili lądujemy w wodzie. Dno bardzo powoli się obniża, więc idę głębiej w stronę morza, podczas gdy Annika i Mike zostają trochę za mną.
Po chwili stają i patrzą w moją stonę nie poruszając się. Po kilku falach podpływam do nich. Okazuje się, że widzieli płetwę rekina. Za mną. Góra ze dwa metry za mną!
Nie chcę im uwieżyć, ale zapierają się, że to prawda. Określili go na ok 2 m długości, więc nie był to ogromny okaz. Ciągle nie chcę im uwieżyć, ale kiedy wieczorem słyszę jak ciągle obstawiają za tym co widzieli, żałuję, że sam też go nie widziałem. Podobno pokazał się po załamaniu fali za moimi plecami. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie widzieli żadnego wcześniej, więc sami są mocno zdziwieni. No cóż, widocznie moje blade europejskie ciało było zbyt niedopieczone dla miejscowego ludożercy. :)









Po kolejnej kąpieli i chwili wylegiwania się na słońcu, mimo, że smarowaliśmy się kremem 50ką, szybko czuję, że skóra zaczyna mnie piec. W sumie już się robi zbyt gorąco, więc pakujemy manatki i idziemy w stronę samochodu. Po drodze jednak zatrzymujemy się przy barze jednego hotelu, gdzie gra akurat zespół na żywo. Decydujemy się usiąść na dłużej i w ten sposób spędzamy kolejną godzinę. Zespół gra bardzo dobrze. Goście hotelowi należą do elity, więc uśmiecham się szeroko, gdy obok baru, przy chodniku siada sobie na murku dwóch bezdomnych i razem z nimi słucha koncertu przytakując wesoło do rytmu piosenek.

Wracamy do domu i po drodze kupując pomidory na straganie. Wieczorem oglądamy komedie w telewizji i ja zasypiam na kanapie. Jet Lag w końcu bierze górę.



1 komentarz: